Kajakiem wzdłuż Wisły

Dokładnie 941 kilometrów i 200 metrów to długość naszej królewskiej rzeki Wisły, którą można przepłynąć kajakiem. Dokonał tego lubartowianin Jacek Szczęśniak, który od kilku lat mieszka w Lublinie, ale z naszym miastem jest silnie związany. Wisłę przepłynął kajakiem w trzech etapach. Zajęło mu to pięć lat, a dokładnie 23 dni spływu.

– Od lat coś takiego chodziło mi po głowie. Pewnie dlatego, że lubię kontakt z wodą. To było moje postanowienie, które bardzo chciałem zrealizować – mówi Jacek Szczęśniak.

Pierwszy etap rozpoczął się w maju 2012 roku, kiedy śmiałek wsiadł do swojego kajaka i ruszył w samotną podróż po Wiśle. Wystartował przy ujściu Przemszy z niewielkiej miejscowości Broszkowice koło Oświęcimia. To od tego miejsca liczony jest kilometraż Wisły. Przed nim leniwie wiło się 941,2 km rzeki. W dziewiątym dniu swojej podróży osiągnął 360 kilometr Wisły. Dotarł do Kazimierza Dolnego. Niestety, problemy zdrowotne zmusiły go do przerwania wyprawy. Planował „łyknąć” Wisłę na raz. Nie udało się. Wiedział jednak, że będzie kontynuował podróż do Bałtyku.

Kontynuacja akcji „Wisła” miała miejsce po dwóch latach. Jacek ruszył kajakiem z Kazimierza Dolnego i dotarł do Nowego Dworu Mazowieckiego. Chciał zakończyć podróż nad morzem, jednak plany pokrzyżowała aura. Susza i niski stan wody „podstawiły nogę”. Zamiast płynąć trzeba było ciągnąć kajak po kamieniach. Nie zraziło to naszego kajakarza.

Nad Wisłę powrócił w sierpniu br. Trzeci etap miał miejsce na odcinku Nowy Dwór Mazowiecki – Zatoka Gdańska, z metą w miejscowości Mikoszewo, czyli ujście Wisły do Zatoki Gdańskiej. Plan Jacka Szczęśniaka został zrealizowany: Wisła przepłynięta kajakiem.

ig

 

Tak podsumowuje swoją podróż Jacek Szczęśniak

– Chciałem Wisłę pokonać za jednym razem. Nie udało się, ale widocznie tak miało być. Niemniej jednak cieszę się, że dokonałem tego. Każdego dnia pokonywałem kilkudziesięciokilometrowe odcinki. Wstawałem o wschodzie słońca, a zasypiałem razem z kurami. Spałem w namiocie, łajbie i drewnianej budce. Oprócz zachwytu nad malowniczymi zakątkami jakie mijałem, musiałem po drodze stawiać czoła wielu wyzwaniom. Pokonywanie zamkniętych śluz, zdradzieckich mielizn, powalonych drzew, zaskakujących wirów, zmiennych prądów wymagało nie tylko siły fizycznej, ale i hartu ducha. Uczyłem się przyrody, smakowałem samotności, poznawałem ludzi. W Mikoszewie poznałem człowieka, którego rodzice pochodzą z Lubartowa, a on nad morzem organizuje rejsy żeglarskie. W realizacji mojego projektu pomogli lubartowscy sponsorzy, którym za pośrednictwem „Lubartowiaka” chcę gorąco podziękować. Wsparli mnie Bank Spółdzielczy w Lubartowie oraz Zakład Wyrobów Betonowych Wojciecha Trykacza.

jacek-szczesniak1jacek-szczesniak2