Przez Moskwę do Sajgonu, z rowerami – rozmowa

Prezentację zdjęć z wyprawy do Wietnamu zorganizowało w miniony piątek, w szkole „Trójce”, Miejskie Koło Turystyki Rowerowej „Relaks”. O niezwykłej wyprawie lubartowskich rowerzystów rozmawialiśmy z uczestnikiem wyprawy, Leszkiem Miturą.

Skąd taki pomysł, żeby wybrać się z rowerami do Wietnamu?

– Wszystko zaczęło się za sprawą naszego polskiego podróżnika Nowaka, który niegdyś objechał naokoło Afrykę. Ostatni etap naszej podróży jego śladami miał przebiegać przez Algierię. Mieliśmy obiecane wizy, więc wykupiliśmy bilety do Algierii. Cztery osoby od nas, z „Relaksu”, a reszta z całej Polski – z Warszawy, Poznania, Krakowa. Okazało się, że algierskie służby bezpieczeństwa nie zezwoliły na wjazd, nie dały nam wiz. Ostatni etap afrykański zrobiliśmy więc ostatecznie nie w Algierii, a w Tunezji, gdzie niepotrzebne były wizy. Odtąd zaczęło się myślenie, dokąd te bilety na lot do Algierii przebukować. Ostatecznie otrzymaliśmy zwrot ok. 70 proc. ich ceny. Znaleźliśmy dosyć tanie bilety przez Moskwę, Aeroflotem. Zobaczyliśmy, że stamtąd możemy polecieć do Ho Chi Minh (Hoszimin), czyli dawnego Sajgonu. Skrzyknęliśmy grupę 6 osób. Zaczęliśmy przygotowywać się fizycznie do wyprawy.

W jaki sposób trenowaliście?

– To był typowy trening siłowo – wytrzymałościowy. Dużo ćwiczeń na siłowni. Przygotowywaliśmy się logistycznie, przeglądając w internecie relacje z wypraw. Wylecieliśmy 28 listopada z Warszawy do Moskwy, z rowerami. Z tym, że już nie nastawialiśmy się na nocowanie w namiotach, tak jak podczas wyprawy do Afryki. Ze względu na dżunglę, węże, drapieżniki.

Jak przebiegała podróż?

– Z Moskwy lecieliśmy całą noc do Sajgonu. Tam wylądowaliśmy i zaczęliśmy naszą wyprawę. Rozpakowaliśmy rowery, dogadaliśmy się z właścicielem hotelu, że nam pudła przechowa. Złożyliśmy, skręciliśmy i ruszyliśmy na Wietnam. Był to Wietnam środkowo – południowy. Zaczynając od Sajgonu poprzez wybrzeże Morza Południowochińskiego, następnie Góry Środkowe, Północnośrodkowe. Zakończyliśmy tę wyprawę w cesarskim mieście, byłej stolicy Wietnamu – Hue. Przejechaliśmy ok. 1000 kilometrów. Najkrótszy etap 30 km, najdłuższy 170. Dopasowywaliśmy etapy tak, żeby mieć duże prawdopodobieństwo, że znajdziemy nocleg.

Nie rezerwowaliście noclegów wcześniej?

– Nie. Tutaj akurat wszystko szło spontanicznie, na żywioł. Pierwszy etap był nadmorski, bardzo ciężki ze względu na temperaturę ok 35 stopni na plusie. Drogi szutrowe, połatane. Dotarliśmy busem do miejscowości nadmorskiej Mui Ne. Jest to taka enklawa rosyjska, gdzie rosyjskojęzyczni przyjeżdżają wypoczywać. Nie mieliśmy więc problemów z porozumiewaniem się. Kąpaliśmy się w morzu, zwiedzaliśmy, jedliśmy potrawy typowo azjatyckie, w oparciu o dary morza, a także mięso wołowe. kozie, baranie.

Jakie były ceny?

– To kraj bardzo tani. W hotelu za pokój dwuosobowy średnia cena to poniżej 15 dolarów. Obiad można było zjeść za 4 dolary.

Wiedzieliście, co jecie?

– Często zamawiając w restauracji, porozumiewaliśmy się w jęz. angielskim. A czasem po prostu pokazywaliśmy palcem na karcie. Zdarzało się, że jeden z nas szedł do kuchni i zaglądał kucharzowi w gary. Oczywiście dezynfekowaliśmy się na różne sprawdzone sposoby – czosnkiem i alkoholem w niewielkiej ilości po posiłku. Czosnek, który działa bakteriobójczo bierzemy ze sobą na każdą wyprawę, po kilogram, dwa…

Przemierzyliście tereny nadmorskie. Co się działo dalej?

– Po dwóch etapach nadmorskich ruszyliśmy w góry. Tam zaczęły się przełęcze na wys. tysiąca, 1,5 tysiąca metrów od poziomu morza. Na trzecim etapie planowaliśmy przejechać ok. 135 km. Niestety podejścia pod góry były bardzo ciężkie, drogi szutrowe. Na jednej z przełęczy zastała nas noc. Zdecydowaliśmy, że nie dotrzemy do celu i zdecydowaliśmy się poszukać noclegu. Trafiliśmy na kościół katolicki i tam dano nam nocleg. Notabene katolików w Wietnamie jest ok. 10 milionów, podczas gdy kraj liczy ok. 80 mln mieszkańców. Mieliśmy też taką przygodę, że trafiliśmy do kilkusettysięcznego miasta, gdzie objechaliśmy kilka hoteli i nigdzie miejsca nie było. W końcu wybraliśmy hotel, w którym zapłaciliśmy aż 70 dolarów za pokój.

Jakie nacje spotkaliście w tych hotelach?

– Na wybrzeżu przede wszystkim Australijczyków, dużo Francuzów, trafiają się Hindusi. Jeśli chodzi o jazdę rowerem, spotkaliśmy tylko parę z Australii, która miała już przejechanych ok. 3 tysięcy kilometrów.

A jak przemieszczają się Wietnamczycy?

– Jeżdżą na motorowerach. Do transportu służą też busiki, autobusy, ciężarówki. Przy czym wszyscy trąbią. Na skrzyżowanie wjeżdżają wszyscy naraz. Miałem wrażenie, że nas tam rozjadą.

Tak jest w mieście. Poza miastami, w górach, ruch jest niewielki. Piękne okolice. Jest to kraj bardzo biedny. Mimo tej biedy ludzie są bardzo serdeczni.

Z czego żyją?

– Nie widzieliśmy tam wielkich fabryk. Za to bardzo dużo małych zakładów.

Bardziej manufaktura?

– Tak, całe ulice drobnych biznesów, jakieś zakładziki naprawcze. Ludzie cały czas chodzą i coś robią. W miastach sporo jest natręctwa. Chcą ci coś sprzedać.

Wietnam może zachwycić?

– To piękny kraj. Zachwycają zabytki z czasów Cesarstwa Chińskiego. Pozostałości japońskie, takie jak miasteczka typu Huai’an, wpisane w dziedzictwo UNESCO. Cały cykl cytadel i pałaców cesarskich. Piękne miasto w górach, Dalat, gdzie widać wspaniałe rezydencje kolonialne. Tam wypoczywali Francuzi pod koniec XIX w. Pozostałości po wojnie widzieliśmy niewiele. Gdzieś na przełęczach tylko bunkry ze śladami po ostrzałach. Poza tym przyroda egzotyczna, dżungle, góry. Widząc ten krajobraz nie dziwiłem, się, że Amerykanie nie mogli sobie z miejscowymi dać rady.

Czy to kraj bezpieczny?

– W porównaniu z Tunezją, gdzie byliśmy na pograniczu algierskim, Wietnam jest krajem bardzo bezpiecznym. Jest to kraj dużo czystszy niż na przykład kraje islamskie. W miastach kolonialnych panuje porządek, ulice są wysprzątane, trawniczki przystrzyżone. Często widzieliśmy patrole policji. Nie doznaliśmy tam żadnej agresji. Wręcz przeciwnie, we wsiach i miasteczkach wszyscy nas pozdrawiali. Przy czym trzeba wspomnieć, że nie widzieliśmy w wioskach żadnych białych ludzi. Często mieliśmy wrażenie, jakby miejscowi pierwszy raz zobaczyli białego człowieka. Kraj godny polecenia, jeśli ktoś lubi przyrodę, egzotykę, piękne plaże w okolicach Mui Ne. Piękne góry, często niedostępne.

Cały czas poruszaliście się rowerami?

– Część naszej wyprawy spędziliśmy w autobusie sypialnym. Pierwszy raz z czymś takim się spotkałem. W autobusie jechaliśmy 23 godziny. Każdy miał łóżko w poprzek autobusu. Nasze rowery jechały na dachu. Autobus był koreańskiej marki Hyundai. Czyściutki w środku. Wchodziło się do niego w samych skarpetkach.

Podsumowując – wyprawa do Wietnamu to był dobry kierunek?

– Była to jedyna taka nasza wyprawa, że nikt nie zachorował, nikomu nic złego się nie stało. Cenowo myślę, że nie był to drogi wyjazd. Przejazd w obie strony kosztował 2100 zł. Nie wykonaliśmy planu podczas naszych wojaży, bo nie byliśmy w Kambodży. Myślę, że trzeba tam wrócić, ale może nie do Sajgonu, tylko do Bangkoku, stamtąd do Kambodży, do Laos i zakończyć naszą wyprawę w Hanoi.

Rozmawiała Aleksandra Jędryszka