Jakub Bednarczyk i Bartłomiej Bednarczyk z Lubartowa zdobyli „Dach Europy”. 

Mont Blanc (wł. Monte Bianco), inaczej zwany Białą Górą,jest najwyższym szczytem Alp i Europy. Mierzy 4810 m n.p.m. i jest jedną z dziewięciu gór należących do Korony Ziemi. Położony jest na granicy Francji i Włoch, w pobliżu miejscowości Chamonix i Saint-Gervais-les-BainsPo raz pierwszy zdobyty 8 sierpnia 1786 przez J. Balmata i M. Paccarda. Dziś chętnie odwiedzany przez wspinaczy z całego świata, przyciągnął także dwóch braci z Lubartowa – Jakuba i Bartłomieja Bednarczyków. Poniżej o tym jak przebiegała ich droga do marzeń. Przenieśmy się w górski świat.

Początki naszej pasji
Wszystko rozpoczęło się kilka lat temu, od zwykłego wyjazdu w Bieszczady. Wtedy właśnie po raz pierwszy udaliśmy się na szlak. Już po pierwszym dniu trekkingu byliśmy zafascynowani pięknem gór i wszystkimi czynnościami towarzyszącymi planowaniu wycieczki. Pakowanie plecaków, czytanie mapy, szacowanie czasów przejścia i analiza pogody były dla nas tak interesujące, że już po dwóch miesiącach powróciliśmy tam z zamiarem przejścia całego pasma.

Dalsza droga
Po kilku wyjazdach w Bieszczady natrafiliśmy na projekt Korony Gór Polski, do którego niezwłocznie przystąpiliśmy. Celem tego przedsięwzięcia jest zdobycie wszystkich 28 najwyższych szczytów danych pasm Polski. Systematycznie co miesiąc wyjeżdżaliśmy w kolejne rejony naszego kraju, aby zdobywać poszczególne szczyty. Całość zajęła nam około roku, z czego większość wejść nastąpiła zimą. Jest to preferowana przez nas pora roku ze względu na większą niedostępność gór. Ukończenie tego projektu zapoczątkowało naszą kilkuletnią działalność w Tatrach Polskich i Słowackich. Zdobyte doświadczenie pozwoliło nam na postawienie sobie ambitniejszych celów. Naszym marzeniem od dłuższego czasu było wejście na Mont Blanc.

Przygotowania do wyprawy
Przez niespełna rok krok po kroku przygotowywaliśmy naszą wyprawę. Systematyczne treningi kondycyjne, zakup odpowiedniego sprzętu i szkolenia z alpinizmu zbliżały nas do osiągnięcia celu. Wolny czas poświęcaliśmy również na zbieranie informacji i układanie dokładnego planu. Dobre przygotowanie pozwoliło nam na zdobycie szczytu samodzielnie, bez pomocy komercyjnych agencji i usług przewodników.

Pierwszy raz na czterech tysiącach
Początkiem naszej wyprawy był dwudniowy pobyt w Parku Narodowym Gran Paradiso, gdzie znajduje się czterotysięcznik o tej samej nazwie. Góra o wysokości 4061 m n.p.m. położona jest w pobliżu miasta Aosta. Nasza obecność w tym miejscu nie była przypadkowa. Przed tą wyprawą nigdy wcześniej nie byliśmy na takiej wysokości i nie wiedzieliśmy jak zareagują nasze organizmy. Bowiem ludzki organizm potrzebuje czasu na przystosowanie się do trudnych warunków, innych niż na nizinach. Szczyt był świetnym celem aklimatyzacyjnym przed wejściem na Mont Blanc. Pomimo dość prostej drogi sprawił nam wiele radości.

Dzień przerwy
Po zdobyciu Gran Paradiso i uzyskaniu odpowiedniej aklimatyzacji zaplanowaliśmy dzień, który poświęciliśmy na regenerację sił i przejazd z Włoch do Francji. Przejeżdżając przez słynny Tunel Du Mont Blanc dotarliśmy do miasteczka LesHouches. Założyliśmy bowiem, że stąd rozpoczniemy swoją drogę na najwyższy szczyt Alp, wnosząc cały sprzęt na własnych nogach. Godzinny popołudniowe spędziliśmy na pakowaniu plecaków i przeliczaniu odpowiednich ilości jedzenia. Planowaliśmy być na górze tak długo, aż osiągniemy szczyt. Dlatego też potrzebne były odpowiednie zapasy w razie załamania pogody.

Wyruszamy na Mont Blanc
O godzinie 6.30 rozpoczynamy swoją drogę marzeń z miasteczka LesHouches. Nasz plan opierał się na tym, aby zdobyć szczyt samodzielnie, dlatego całość drogi pokonaliśmy pieszo z plecakami o wadze ok. 30 kg. Nie skorzystaliśmy z takich ułatwień jak wjazd kolejką do wysokości 2362 m n.p.m. Pierwszy dzień zakładał dojście do miejsca, gdzie będzie znajdował się nasz namiot przez cały czas trwania wyprawy. Baza znajduje się pobliżu schroniska TeteRousse na wysokości 3167 m n.p.m. Niestety z powodu załamania pogody, braku widoczności i intensywnych opadów śniegu udało nam się dotrzeć tylko do Baraku Forestiere. Schron oddalony jest od schroniska o 1,5 godziny drogi. Tutaj zmuszeni byliśmy przeczekać noc i oczekiwać poprawy pogody.

Zaskakujący atak zimy
Drugi dzień nie przyniósł poprawy pogody. Trwające od 4 dni opady śniegu spowodowały, że większość osób będących w górnych partiach zrezygnowała z dalszej walki o szczyt. Rozpoczęły się zejścia w dół, dzięki temu pojawił się znaczny ślad w śniegu, po którym bez problemu dotarliśmy we mgle do miejsca naszej bazy. Tutaj każdy sam musi przygotować odpowiednie miejsce pod namiot tzn. należy przy pomocy specjalnej łopaty stworzyć duży murek w około namiotu tak, aby chronił go przed wiatrem. Ta czynność zajęła nam około dwóch godzin. Niska temperatura sprawiła, że chętnie zmienialiśmy się podczas kopania w śniegu. Tej nocy towarzyszył nam bardzo silny wiatr, który testując wytrzymałość naszego namiotu, uniemożliwiał nam spanie. Dodatkowo nocne opady i nawiewany śnieg zmuszały nas do wstawania i odkopywania naszego małego „mieszkania”.

Przygotowanie do ataku
Piątkowy poranek przywitał nas długo oczekiwanym słońcem i dobrą prognozą pogody na kolejne dwa dni. To oznaczało jedno : dziś w nocy wyruszamy na szczyt. Od samego rana topiliśmy duże ilości śniegu w celu uzyskania wody niezbędnej podczas ataku szczytowego. Czynność ta jest bardzo czasochłonna i zajęła nam ponad 3 godziny. Resztę dnia zbieraliśmy siły, jedliśmy i śledziliśmy prognozę pogody. Ta zapowiadała piękne słońce i bezchmurne niebo, ale niestety towarzyszyć miał temu bardzo silny wiatr w porywach do 100 km/h, co sprawdziło się w 100%.

Wybiła północ
Rozpoczynamy najważniejszy etap całego wyjazdu. Jest to moment na który bardzo długo czekaliśmy. Szybkie ubranie, jedzenie i zaczynamy atak szczytowy. Od samego początku towarzyszy nam duża adrenalina i mocne skupienie. Wiemy, że dzisiejszy dzień zweryfikuje wszystkie etapy przygotowania. Pierwszym celem do osiągnięcia jest górne schronisko Gouter na wysokości 3816m n.p.m. Większość osób właśnie z tego miejsca rozpoczyna swoje ataki, wymaga to mniejszej kondycji. Nasze wyjście zaplanowaliśmy z wysokości 3167 m n.p.m. z okolicy dolnego schroniska TeteRousse. Wybrany przez nas ambitniejszy wariant rozpoczynamy dokładnie o godzinie 1:40 w świetle czołówek. Droga prowadzi przez tzw. „Kuluar Śmierci”. Jest to miejsce szczególnie niebezpieczne z powodu licznie spadających kamieni. Należy je pokonać jak najszybciej. Następnie szliśmy stromo do góry w ścianie, która z daleka wydawała się niemal pionowa. Do schroniska Gouter dotarliśmy sprawnie po około dwóch godzinach.

Walka o szczyt
Powyżej schroniska Goutertrasa do samego szczytu wiedzie po śniegu i lodowcu. Po godzinie marszu docieramy do okolic szczytu DômeduGoûter(4306 m n.p.m.). Tutaj z powodu bardzo silnego wiatru postanowiło zawrócić większość osób udających się na szczyt, w tym także przewodnicy wypraw komercyjnych. Jednak bezchmurne niebo i aktualne prognozy pogody w schronisku dawały duże szanse wejścia na szczyt. Potwierdziła to spotkana przez nas Francuzka, która powiedziała, że wieje potężnie ale szczyt jest do zdobycia. Zdecydowaliśmy się wykorzystać tę szansę. Kolejnym punktem w drodze na wierzchołek był schron Vallot (4362 m n.p.m.). Powyżej tego miejsca warunki były bardzo trudne. Wiał silny wiatr, który powodował, że każdy krok kosztował nas dużo więcej siły. Fruwające kawałki śniegu i lodu przez cały czas uderzały w twarz. Ostatnie metry do szczytu pokonane były niemalże na kolanach z powodu silnych podmuchów.

Chwila zwycięstwa
Mimo wszystkich przeszkód, jakie postawiła nam na naszej drodze natura, 16 lipca o godzinie 10:00 postawiliśmy swoje nogi na upragnionym szczycie. Był to dla nas wyjątkowy moment. Przez chwilę nie wierzyliśmy, że udało się nam tutaj dojść. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i podziwialiśmy rozległą panoramę Alp. Radość na szczycie nie mogła trwać zbyt długo, gdyż niska temperatura szybko nas wychładzała. Z tego powodu rozpoczęliśmy zejście do naszej bazy. Dalej wszystko potoczyło się szczęśliwie.

Powrót do rzeczywistości
Ostatni dzień przygody to zejście do miejscowości LesHouches, gdzie wszystko się zaczęło. Ciężko nam było się rozstać z tym pięknym miejscem. Po kilku dniach z dala od cywilizacji zaczęliśmy doceniać proste rzeczy. Pierwszym posiłkiem na dole były parówki z pieczywem, które smakowały nadzwyczaj dobrze. Dostęp do bieżącej wody i możliwość skorzystania z prysznica również cieszyły. Jednak mimo wszystkich tych niedogodności, nie możemy się doczekać, kiedy ponownie wrócimy w góry. Jest to dla nas najlepiej spędzony czas. Dlatego już planujemy kolejną wyprawę. Do usłyszenia.

Bartłomiej Bednarczyk

1 - Szczyt Bartłomiej 2 - Szczyt Jakub 3 - Początek drogi 4 - Les Houches 5 - Załamanie pogody 6 - Droga do bazy 7 - Miejsce na namiot 8 - Widok z namiotu 9 - Baza 10 - Przy bazie 11 - Ściana do przejścia nocą 12 - Poprawa pogody 13 - Gotowanie 14 - Atak Szczytowy 15 16 - Vallot 17 18 19 20 21 22 - Ostatnie metry do szczytu 23 24 - Początek zejścia 25 - Grań Bosses 26 27 28 29 30 31 32 33