NA KRAŃCE GEOGRAFII (cz.3)

W pewnym momencie słyszymy krzyk – idzie LAWINA!!!…………………..

Karol Zalewski – rodowity lubartowianin wrócił bezpiecznie z niesamowitej kilkunastodniowej wyprawy w góry Koksza-tał na granicy chińsko-kirgiskiej, która trwała od 14 sierpnia do 2 września. O tym jak przebiegała cała wyprawa i jaki był jej cel, dowiemy się z dziennika podróży Karola Zalewskiego. Zapraszamy na trzeci, przedostatni odcinek.

Kolejny poranek wita nas…śniegiem, pod którym uginają się nasze namioty. Wiemy już, że ten dzień jest dla nas stracony. Po południu wychodzi słońce i roztapia śnieg, po którym za chwilę nie ma już śladu. Niestety jest już za późno na wspinaczkę. Dzień namiotowy mija nam na skromnym posiłku, spacerach i leżeniu w namiocie. Kolejny dzień rozpoczyna się lepszą pogodą niż poprzedni, chociaż nie jest idealnie, ale jeśli byśmy chcieli czekać na idealną pogodę to moglibyśmy bardzo długo nie wychodzić z namiotów. Postanawiamy ruszyć. Jedzenie powoli nam się kończy, a nie ma odwrotu z tego miejsca bo za nami jest jezioro. Jedyna droga to ta skalna 160 metrowa ściana. Możemy jeszcze pójść w sąsiednią dolinę przez pobliski grzbiet, ale to praktycznie będzie oznaczać porzucenie myśli o wejściu na liczący 4650 m n.p.m. wierzchołek Sary-Beles. Postanawiamy się wspinać. Pogoda jest stabilna, chmury wysoko. karol-zalewski-cz3_02Wchodzi Piotrek i Szczepan, wciągają plecaki. Później wspina się Damian i ja. Gdy wszyscy znajdujemy się na półce skalnej ok. 60 m od podstawy ściany, kontynuujemy dalszą wspinaczkę. Przez chwilę zaczął padać śnieg, co lekko nas zmartwiło, że zaczyna się standardowe w Tien-Shanie popołudniowe załamanie pogody. Na szczęście po chwili opad ustaje. Pogoda nadal nie jest najlepsza, ale stabilna. W końcu docieramy na szczyt tej monumentalnej ściany. Nie ma czasu na dłuższy odpoczynek, idziemy dalej. Docieramy na przełęcz ok. 4400 m n.p.m. Z tego miejsca będziemy atakować wierzchołek Sary-Beles. Damian ze względu na duże zmęczenie postanawia zostać. Na lekko ruszamy we trzech: Piotrek, Szczepan i ja. Zaczynamy drogę na szczyt. Po chwili na stromym zboczu docieramy do śniegu. Zakładamy raki, bierzemy czekany do ręki i wiążemy się liną. W pewnym momencie słyszymy krzyk Piotrka, który idzie pierwszy: LAWINA! Ze Szczepanem kierujemy wzrok do góry i faktycznie, pędzi na nas masa śniegu. Szczepan znajdował się wyżej ode mnie i schował się za skałę obok niego. Ja nie miałem się za czym schować więc z całych sił wbiłem czekan i raki w śnieg (każdy z nas to zrobił) i położyłem się na śniegu przyjmując lawinę na kask. Na szczęście nie okazała się to wielka lawina. 15 cm warstwa świeżego śniegu niezwiązana jeszcze ze starym zmarzniętym najzwyczajniej oderwała się i zsunęła. Wychodzimy na grzbiet. Zaczynamy podążać w stronę wierzchołka. Grzbiet nie jest stromy, to duża płaska przestrzeń z niewielkim przewyższeniem więc ciężko znaleźć miejsce najwyższe. Wiemy, w którą stronę się kierować i tam idziemy. Leżący śnieg zlewa się z chmurami na horyzoncie, idziemy w stronę skraju grzbietu. W miejscu, w którym powinien znajdować się ten wierzchołek urządzenie wskazuje nam wysokość 4665 m n.p.m. Biorąc pod uwagę to, że wg mapy stoimy we właściwym miejscu, a urządzenie może się pomylić o +/- kilka metrów, decydujemy, że po 1,5h od przełęczy dotarliśmy na mierzący 4650 m n.p.m. wierzchołek Sary-Beles. Radość jest ogromna, jesteśmy na wierzchołku pierwszymi Polakami. Chociaż tego dnia nie tylko my tam dotarliśmy. Widzimy w miarę świeże ślady Śnieżnej Pantery. Chmura, która czekała, aż dojdziemy do szczyt, nagle przyspieszyła docierając do nas przynosząc bardzo silny wiatr i zamieć śnieżną. Robimy kilka zdjęć i po kilku minutach zbiegamy już w dół, aby móc trafić po naszych śladach. Po 50 minutach docieramy na przełęcz, gdzie czeka na nas Damian. W tym czasie odnalazł on wiadomość, którą zostawiły jedyne ekipy, które kiedykolwiek tam działały. Były to dwie ekipy rosyjskie w roku 2006 i 2007. Piszą w tej wiadomości, kto był członkiem ekipy, skąd i dokąd szli. Z ich relacji wynika, że żadna osoba z tych ekip nie poszła na wierzchołek, na którym niedawno staliśmy. W związku z tym, wszystko wskazuje na to, że jesteśmy pierwszymi zdobywcami mierzącego 4650 m n.p.m. wierzchołku Sary-Beles. Radość jest jeszcze większa, chociaż to jeszcze nie koniec na dzisiaj. Musimy zejść z przełęczy i pokonać lodowiec. Po kilku godzinach jesteśmy już w dolinie. Znajdujemy odpowiednie miejsce na rozbicie namiotów i tam robimy biwak. Bardzo zmęczeni i głodni gotujemy jedzenie przyglądając się niebu z niesamowitą ilością gwiazd, a naprzeciwko wejścia do naszego namiotu „zaparkował” Wielki Wóz. Kolejny dzień to wędrówka w dół doliny. Zatrzymujemy się przy starej drodze. Damian bez plecaka idzie do miejsca gdzie zostawiliśmy nasze auto. Po kilku godzinach przyjeżdżają po nas zaprzyjaźnieni Kirgizi. Pakujemy plecaki na koniec i idziemy z nimi do znanej nam doliny rzeki Kekkija. Tam spotykamy się z naszą wodną ekipą, która przepłynęła jako pierwsza Polska ekipa całe jezioro, penetrując tamtejsze jaskinie. Jest wielka radość nawet nie z naszych osiągnięć, a z tego, że wszyscy cali i zdrowi się spotkaliśmy. Świętujemy razem z Kirgizami.
CDN..

karol-zalewski-cz3karol-zalewski-cz3_03 karol-zalewski-cz3_04 karol-zalewski-cz3_05