Drukarzem być…
W ostatnim tygodniu stycznia pięć dziennikarek redakcji gazetki szkolnej „Gimnazjalista” z Gimnazjum nr 2 im. Henryka Sienkiewicza w Lubartowie, uczestniczyło w bardzo ciekawych 4-godzinnych warsztatach praktycznych w Izbie Drukarstwa „Dom Słów” w Lublinie.
Postanowiłyśmy zobaczyć, jak wyglądała praca profesjonalnego dziennikarza i wydawcy w erze przedkomputerowej. Dziś siadamy przy komputerze, piszemy tekst, naciskamy polecenie „drukuj” i mamy druk gotowy. Ale jeszcze nie tak dawno, przed informatyzacją, proces stworzenia tekstu, jego złożenia i wydruku, nie był taki szybki i prosty.
Przekonałyśmy się o tym podczas warsztatów typograficzno-drukarskich, przeprowadzonych dla nas przez pana Roberta Sawę. Pan Robert zaproponował nam złożenie fragmentu utworu Józefa Łobodowskiego (trochę zapomnianego pisarza lubelskiego) i jego wydrukowanie. Aby sobie nawzajem nie przeszkadzać, zostaliśmy podzieleni na 3 dwuosobowe grupy i każda z nich miała za zadanie opracować swój fragment, składając go różnymi rodzajami czcionek.
Najpierw pracowałyśmy w zecerni, gdzie pod czujnym okiem naszego „przewodnika”, wyciągałyśmy z kaszt zecerskich (takich dużych szuflad) ruchome czcionki z ołowiu i próbowałyśmy układać słowa otrzymanego tekstu na specjalnych metalowych podkładkach. Nie było to takie proste, bo musiałyśmy przede wszystkim przestawić swoje nawyki pisania. Taki tekst układa się od strony prawej ku lewej i w dodatku w odbiciu lustrzanym. Był czasami duży kłopot z niektórymi podobnymi czcionkami (b, p, d i q), aby ułożyć je prawidłowo. Na szczęście po złożeniu naszej grupowej pracy w jeden tekst mogłyśmy przeprowadzić jego korektę. Oczywiście okazało się, że udało nam się kilka czcionek ułożyć niepoprawnie. No ale to przecież były nasze pierwsze warsztaty tego typu. Pan Robert był pod dużym wrażeniem naszej zespołowej pracy. Jak się okazało uwinęłyśmy się z zadaniem nad wyraz szybko i poprawnie. Kiedy już nasz tekst został złożony, czyli włożony w jedną ramkę, powstała tzw. matryca drukarska.
Teraz czekało nas drukowanie. Przeszłyśmy więc do pomieszczenia drukarskiego, w którym dla bezpieczeństwa naszych ubrań, założyłyśmy „gustowne” fartuchy, aby farba drukarska przypadkiem nas nie wybrudziła. Procedurę przygotowania matrycy do druku, czyli pokrycia jej czerwoną farbą przy użyciu dużego wałka, rozpoczęła Julka. A po niej w rolę maszynisty-drukarza wcielały się: Dominika, Ada, Iza i Karolina. Teraz trzeba było odbić naszą matrycę z tekstem na kartce papieru. Przystąpiłyśmy więc do drukowania, a właściwie nie my, tylko wielka maszyna Planeta Fixia (jedyna w Polsce i jedna z trzech istniejących na świecie!). Okazało się, że musiałyśmy pomóc jej w pracy, kręcąc wielkim kołem napędowym. Aby koło wprawić w ruch w pewnym momencie potrzebna była siła aż czterech dziewczyn. Nasz pierwszy złożony ręcznie tekst i osobiście wydrukowany (siłą naszych mięśni!) wyszedł spod prasy. Udało się! Jeszcze tylko kilka kopii na pamiątkę dla każdej z nas i właściwie mogłyśmy wracać. No może nie do końca, bo trzeba było zostawić po sobie porządek, czyli z powrotem powkładać czcionki do właściwych kaszt. Miałyśmy z tym trochę problemu, bo czcionki były różnej wielkości, ale i z tym sobie poradziłyśmy. Nasza wizyta zakończyła się też krótką wycieczką po pomieszczeniach obiektu, do zecerni i drukarni, które już znałyśmy, dołączyły jeszcze: papiernia, introligatornia i pracownia litograficzna.
Porównując pracę dziennikarza kiedyś i obecnie, doszłyśmy do wniosku, że dziś jest o wiele prościej i szybciej. Praca jest zdecydowanie lżejsza, nie trzeba stać przy kasztach, szukając odpowiednich czcionek, dodatkowo nie mamy bezpośredniego kontaktu z farbą i wszystko robią za nas maszyny.
Organizator: Ewa Abramek