NA KRAŃCE GEOGRAFII (część 4, ostatnia)

Lubartowianin Karol Zalewski na łamach naszej gazety opowiedział o swojej kilkunastodniowej wyprawie w góry Koksza-tał, na granicy chińsko-kirgiskiej.
Wyprawa trwała od 14 sierpnia do 2 września. Zapraszamy na czwarty, ostatni odcinek pamiętnika z podróży.

Następny dzień to próba pokonania kanionu rzeki Kekkija. Szczepan i Tomek próbują spłynąć pontonem przez początek rzeki. Jacek, Adam i ja idziemy pieszo wzdłuż rzeki. Po kilku godzinach nasze trzy ekipy: samochód, ponton i my tracimy łączność. Nikt nie wie co robią pozostali. 6 lat temu szedłem wzdłuż tej rzeki i znam miejsce, w którym możemy wyjść z kanionu i dojść do doliny, gdzie na pewno spotkamy Kirgizów. Postanawiamy tak zrobić, uważając, że jest to jedyny dla nas ratunek. Gdy po przejściu grzbietu docieramy do doliny wyczerpani i głodni zachodzimy do napotkanej jurty. Kirgizi nas przyjmują i częstują jedzeniem. Dowiedzieliśmy się, że nasze auto jakiś czas temu jechało tędy i pojechało w góry. Syn gospodarza postanawia nas podrzucić trochę w góry. Korzystamy z transportu i jedziemy w poszukiwaniu naszych. Po kilku kilometrach musimy przerwać jazdę, ponieważ samochód osobowy dalej nie pojedzie. Idziemy pieszo w góry. Szukamy, ale bez skutku. Nagle przychodzi zmierzch i noc. Na szczęście Jacek jakimś cudem zabrał ze sobą latarkę. W pewnym momencie daleko przed nami widzimy światła naszego samochodu. Wysyłamy znaki świetlne, jednak było za daleko aby mogli nas zobaczyć. karol-zalewski-cz3_02Noc zrobiła się już bardzo ciemna, a temperatura szybko zbliżała się do poziomu zera. Naszym ratunkiem jest kierunek w dół, do doliny, do jurt. Korytem wyschniętego górskiego potoku dochodzimy do doliny. Przechodząc kilka razy przez rzekę wędrujemy w stronę świateł, które oznaczają ludzi czyli ratunek. Nagle jakby spod ziemi wyrasta przed nami jurta. Dookoła niej nikogo nie ma, zero zwierząt. Zauważyliśmy, że jurta jest zawiązana od zewnątrz, co oznacza, że w środku nikogo już nie ma. Kirgizi powoli opuszczali dolinę ze względu na kończące się lato oraz na to, że za chwilę dzieci muszą rozpocząć rok szkolny. Wchodzimy do środka jurty, gdzie szykujemy sobie posłanie. Tam spędzamy noc, jurta okazała się naszym schronieniem przed nocą i mrozem. Rano ruszamy do znanych nam Kirgizów, którzy przyjmują nas na śniadanie. Ruszamy dalej do jedynej drogi, którą można opuścić dolinę, z nadzieję, że nasi będą tamtędy jechać i nas zauważą. Dzień spędzamy razem z robotnikami, którzy budują nowy most i drogę. Zapraszają nas na obiad dając schronienie w dzień przed gorącym słońce. Popołudniu do swojej jurty przyjmuje nas jeden Kirgiz. Pogoda zaczynała się psuć i zanosiło się na deszcz więc tam znaleźliśmy schronienie, mogliśmy się ogrzać i coś zjeść. Od syna naszego poprzedniego gospodarza wynajmujemy auto, którym młody Kirgiz wiezie nas w stronę naszego obozu w dolinę rzeki Kekkija. Po drodze zauważamy Damiana, który jechał do doliny szukać nas. Dowiadujemy się, że wszyscy są cali i zdrowi i bardzo się o nas martwili. Z Kirgizami nas szukali, po górach jeździli konno, aby przeszukać większy obszar. Damian wiedział, że znam tamte tereny i wiem, którym miejscem wyjść z kanionu. Postawili tezę, że będą nas szukać w górach bo jeśli wyjdziemy z kanionu do doliny to tam będziemy bezpieczni wśród Kirgizów – i tak właśnie było.zalew_foto_small

Kolejny dzień to powrót z gór. Jedziemy wzdłuż granicy chińsko-kirgiskiej, której strzeże potrójne ogrodzenie z drutu kolczastego i co jakiś czas wieże strażnice, na których stoją manekiny strażników. Po drodze spotykamy opuszczony punkt kontrolny, który wygląda jak z jakiegoś filmu Hitchcocka. W pewnym momencie zaczyna padać śnieg i po chwili cała okolica jest już biała. Dojeżdżamy do miejsca o nazwie Torugart, jest to przełęcz w górach Tien-Shan w pobliżu granicy między prowincją Naryń w Kirgistanie a regionem Autonomicznym Xinjiang w Chinach. Jest to jedno z dwóch przejść granicznych między Kirgistanem, a Chinami. Wjeżdżamy na asfaltową drogę. Docieramy do punktu granicznego, gdzie strażnicy kontrolują nasze dokumenty i pozwolenie na przebywanie w tym rejonie. Po drodze odbijamy do jednej doliny aby odwiedzić miejsce zwane Tash Rabat, karawanserei, w której zatrzymywali się kupcy wraz ze swoimi wielbłądami podążający Jedwabnym Szlakiem. Jest to XV. wieczna budowla, jeden z najstarszych zabytków Kirgistanu. Przejeżdżając ponownie przez Naryń zatrzymujemy się na kolację w niewielkim barze, który jest rodzinnym interesem. Jemy miejscowe jedzenie jak: manty, szorpo czy oromo popijając wszystko czajem. Około godz. 4 docieramy do Domu nad jeziorem Issyk-Kul. I tak nasza wyprawa zatoczyła koło. Następnego dnia nad brzegiem jeziora kręcimy ostatnie wywiady z uczestnikami wyprawy, podczas których każdy podsumowuje ten czas. Po obiedzie wyruszamy do Biszkeku. W piątek rano Damian odwozi nas na lotnisko. I tak po podróży na krańce geografii wróciliśmy do naszej codzienności. Po jakimś czasie gdy emocje już opadną, na pewno spotkamy się w jak najbardziej kompletnym składzie, aby jakoś razem to wszystko podsumować, powspominać i podzielić się każdy swoją refleksją co ta wyprawa nam dała. Podczas podróży powrotnej nikt nie mówił o tym, że jako pierwsi Polacy przepłynęliśmy jezioro Kel-Suu, że jako pierwsi ludzie zdobyliśmy liczący 4650 m n.p.m. wierzchołek Sary-Beles. Chyba uważamy, że to wszystko nie jest tak istotne dla nikogo, poza nami. Ta wyprawa dała coś nam, jeśli nas zmieniła to oby na dobre. Bo „wykonaliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty”.

Karol Zalewski

Od Redakcji…

Są na świecie miejsca, do których sami nigdy nie dotrzemy. Ale kto powiedział, że nie dane nam będzie tam być? Razem z Karolem Zalewskim lubartowianie mogli przenieść się na krańce geografii. Wielu naszych Czytelników odebrało publikację bardzo pozytywnie. Dziękujemy za ten cenny materiał i zachęcamy do zorganizowania na przykład wystawy (pokazu?) zdjęć połączonego ze spotkaniem z mieszkańcami. Opowieści najlepiej słucha się na żywo. Najlepiej w Lubartowskim Ośrodku Kultury. Dziękujemy za ten niezwykły pamiętnik, który mogliśmy opublikować na naszych łamach i obalamy stwierdzenie, że była to „nikomu niepotrzebna robota” 🙂

Aleksandra Jędryszka