Nowa inicjatywa w Lubartowie? Ewa Rodak marzy o miejscu dla rzeźbiarzy

Zaczęło się od przypadkowego filmiku w internecie i pierwszej, nieco koślawej łyżki. Dziś Ewa Rodak z Lubartowa zaraża innych swoją pasją do rzeźbienia w drewnie i pokazuje, że rękodzieło wciąż ma moc łączenia ludzi. To właśnie z jej inicjatywy w Lubartowskim Ośrodku Kultury odbyły się warsztaty „RzeźbiMy – przy łyżce i herbacie” w ramach programu „Dom Kultury +” , prowadzone przez znanego łyżkarza Miłosza Jaksika.

W rozmowie z nami Ewa opowiada o swojej drodze od pierwszej łyżki do marzenia o stworzeniu w Lubartowie przestrzeni, w której młodzi mogliby uczyć się pracy rękami. Mówi o magii drewna, o satysfakcji z własnoręcznie wykonanych przedmiotów i o tym, że w świecie masowej produkcji coraz bardziej tęsknimy za czymś autentycznym.

ROZMOWA:

Kiedy drewno zaczęło Cię fascynować na tyle, że wzięłaś siekierę i nożyk do ręki?

Od czterech lat zajmuję się rzeźbieniem łyżek. Wcześniej drewno było dla mnie raczej materiałem, który podziwiałam – ceniłam jego ciepło, naturalną strukturę – ale nie miałam z nim większego kontaktu. Wszystko zaczęło się od przypadkowej inspiracji: trafiłam na filmik, w którym ktoś strugał łyżkę. Pomyślałam wtedy: „A dlaczego ja miałabym nie spróbować?”. Kupiłam pierwszy nóż i postanowiłam zrobić swoją łyżkę do cukru. Wyszła, co prawda, bardzo koślawa, a przy okazji nabawiłam się pociętych dłoni i pęcherzy, ale właśnie to doświadczenie wciągnęło mnie na dobre. Zaczęłam szukać informacji i odkryłam, że w Polsce jest wielu pasjonatów łyżkarstwa. Dawniej w niemal każdej wsi działali rzemieślnicy specjalizujący się w robieniu łyżek, a ich prace różniły się w zależności od regionu – każdy miał charakterystyczne zdobienia. Sama pamiętam jeszcze z domu babci wiszące na ścianach, pięknie zdobione łyżki. Z czasem zauważyłam też, że na świecie ten ruch jest bardzo żywy – szczególnie w Skandynawii czy Wielkiej Brytanii, gdzie powstają społeczności spotykające się, żeby wspólnie strugać drewno, czasem wręcz na podwórkach, w formie sąsiedzkich inicjatyw. Odkryłam potem międzynarodowe spotkania online, na których ludzie z różnych krajów łączą się przez Zoom, rzeźbią razem, rozmawiają o technikach, narzędziach i ostrzeniu. Dzięki temu zdobyłam mnóstwo praktycznych wskazówek i poczułam, że jestem częścią większej, globalnej społeczności.

Poszłaś na tyle daleko, że postanowiłaś zorganizować dla naszej społeczności warsztaty rzeźbiarskie z udziałem Łyżkarza Śląskiego Miłosza Jaksika…

Bardzo imponuje mi tworzenie takich małych wspólnot, gdzie ludzie mogą spotkać się bez pośpiechu i w przyjaznej atmosferze. Drewno jest w tym niesamowite – działa kojąco, wymaga uważności, bo jeśli ktoś się spieszy, to prędzej czy później się skaleczy. Chciałam zainspirować innych do tego, żeby razem spędzali czas przy rzeźbieniu, z herbatą czy kawą w tle. Pomysł na warsztaty narodził się właśnie z tej potrzeby – stworzenia przestrzeni, w której można oderwać się od codzienności i jednocześnie nauczyć się czegoś nowego. Rzeźbienie w drewnie to z jednej strony wymagający proces, pełen skupienia i wysiłku, a z drugiej – świetna forma terapii. Dzięki warsztatom można poczuć satysfakcję z własnoręcznie wykonanej pracy, a przy tym złapać dystans, wyciszyć się i po prostu pobyć razem w fajnym gronie.

Nie trzeba mieć wybitnych zdolności?

Nie, absolutnie nie trzeba mieć wybitnych zdolności. Świetnym przykładem są kraje skandynawskie, gdzie w szkołach podstawowych dzieci uczą się podstaw stolarstwa. Już od najmłodszych lat pracują z piłami, nożami czy małymi toporkami i traktuje się to jako coś naturalnego. Rzeźbienie w drewnie to nie kwestia wrodzonego talentu, ale raczej treningu i cierpliwości. To umiejętność, która rozwija się krok po kroku – każdy może się jej nauczyć, jeśli poświęci na to trochę czasu i otworzy się na to.

Żyjemy w czasach masowej produkcji. Jak Twoim zdaniem ręcznie rzeźbione przedmioty odnajdują się w takiej rzeczywistości?

Każdy z nas ma ten ulubiony przedmiot – łyżkę, kubek czy talerz, z którego jedzenie smakuje najlepiej. Ręcznie rzeźbiona łyżka różni się od fabrycznej tym, że ma w sobie duszę i swoją historię. Dlatego często obdarowuję nimi bliskich – na urodziny czy święta – bo wiem, że taki prezent ma dużo większą wartość emocjonalną. Jedną z moich łyżek wystawiłam na licytację charytatywną, kiedy znajomej spłonął dom. Myślę, że łyżka, którą samemu się wyrzeźbi, jest czymś znacznie więcej niż tylko narzędziem do jedzenia. To także kawałek opowieści.

Jak wygląda proces powstawania jednego przedmiotu – od kawałka drewna po gotowe dzieło i które etapy pracy są najtrudniejsze, a które najprzyjemniejsze?

Proces zaczyna się już dużo wcześniej, zanim wezmę do ręki siekierę. Często łapię się na tym, że podczas spaceru patrzę na gałęzie i myślę: „O, z tego wyszłaby świetna łyżka”. Sama praca ma różne etapy. Na początku bardzo lubię pracę z siekierą – to dobry sposób, żeby rozładować nadmiar energii i poczuć, że kawałek drewna zaczyna nabierać formy. Potem przychodzi etap żmudnego strugania – warstwa po warstwie. To jest dla mnie najtrudniejsze, bo wymaga ogromnej cierpliwości, a z tym mam pewien problem. Drewno jednak uczy mnie uważności, spowalnia i trochę „uziemia”.

Najbardziej wymagające są końcowe prace wykończeniowe, kiedy każdy szczegół ma znaczenie. Ale dekorowanie i nadawanie łyżce charakteru to już czysta przyjemność. Najpiękniejszy moment przychodzi jednak na samym końcu – kiedy mogę wziąć gotową łyżkę do ręki i zobaczyć, że z kawałka zwykłej gałęzi powstał unikalny przedmiot.

Czy jest zbyt na takie przedmioty?

Myślę, że tak – drewno zdecydowanie wraca do łask. Widać to w budownictwie, w dekorowaniu wnętrz, a także w odnawianiu starych przedmiotów, które jeszcze niedawno traktowano jako bezużyteczne. To bardzo dobry trend.

Coraz częściej zaczynamy doceniać unikalność – przedmioty, które mają swoją historię i widać w nich rękę twórcy. Ręcznie wykonana rzecz różni się od sklepowej tym, że nikt inny nie ma identycznej. To właśnie sprawia, że ludzie coraz chętniej sięgają po rękodzieło.

Czy widzisz w młodych ludziach ciekawość takiego rękodzieła? Czy twoim zdaniem rzeźbienie w drewnie ma dziś szansę przetrwać jako żywa praktyka, a nie tylko muzealna ciekawostka?

Ja należę jeszcze do pokolenia, które na lekcjach techniki wykonywało mnóstwo prac manualnych. To właśnie tam nauczyłam się korzystania z najprostszych narzędzi i myślę, że bardzo dużo mi to dało. Młodsze pokolenia niestety nie mają już takiego doświadczenia – przez to tracą pewne umiejętności i nie rozwijają cierpliwości, którą daje praca rękami.

Dlatego uważam, że warto wskrzeszać w młodych sztukę manualną i uczyć ich właśnie cierpliwości. Bardzo imponuje mi to, jak robią to kraje skandynawskie – gdzie stolarstwo wchodzi w program szkolny już od podstawówki. U nas młodzież często patrzy na takie rzeczy trochę jak na muzealne ciekawostki, bo po prostu nie miała z nimi styczności wcześniej.

Moim marzeniem jest stworzenie w Lubartowie takiej przestrzeni – na przykład przy LOK – gdzie można by było prowadzić małą stolarkę i pokazywać młodym, że to nie tylko historia, ale praktyka, która naprawdę daje satysfakcję. I do tego właśnie będę dążyć.

 

Rozmawiała: Katarzyna Wójcik