Albert Osik głównym bohaterem najnowszej polskiej produkcji – wywiad

– Zapytałem tego faceta czy ten pies oby na pewno mnie nie ugryzie. A on tak patrzył i mówił: „nie powinien…”- opowiada nam o swojej pracy na planie filmu „Jakoś to będzie” Albert Osik. Pochodzący z Lubartowa aktor zagrał jedną z głównych ról w polskiej produkcji, która właśnie wchodzi do kin.

Albert Osik

Jesteś aktorem przede wszystkim teatralnym znanym z desek Teatru Syrena. A jakie jest Twoje doświadczenie jeśli chodzi o role typowo filmowe?

Do tej pory były to tylko epizody mniejsze czy większe. W poprzednim projekcie reżysera Sylwestra Jakimowa pod tytułem „Koleżanki” zagrałem niewielką rolę. Już wtedy Sylwek zaczął opowiadać mi o nowym pomyśle na film. Powiedział, że na pewno odezwie się w tej sprawie. Od tamtego czasu minęło kilka lat, w ogóle przestałem wierzyć, że kiedykolwiek to się wydarzy. W końcu doszło do tego i spotkaliśmy się na planie „Jakoś to będzie.” Role epizodyczne zagrałem w takich filmach jak „Nie opuszczaj mnie” Ewy Stankiewicz, w serialach „Fala Zbrodni”, „Na dobre i na złe”, „Generał – zamach na Gibraltarze” czy „Dzikie róże”.

Z epizodami jest prawie zawsze tak, że ma się te swoje „5 minut” i chce się je jak najlepiej wykorzystać. W związku z tym człowiek jest prawie zawsze niezadowolony jak skończy zdjęcia, bo nie ma czasu ani szansy, by się rozwinąć. W epizodach jest też tak, że ekipa, z którą się współpracuje nawet nie ma kiedy Cie zapamiętać. W przypadku „Jakoś to będzie” od początku do końca zdjęć spotykałem się z tymi ludźmi, zawierały się nowe przyjaźnie. Zazdroszczę ludziom, którzy z filmu na film przechodzą do kolejnych produkcji. Nie podejrzewam, że wydarzy mi się to w najbliższym czasie, ale fascynuje mnie praca w teatrze i to mi naprawdę wystarcza.

Jak zareagowałeś na to, że zagrasz dużą rolę w „Jakoś to będzie”?

Mniej więcej dwa lata przed rozpoczęciem zdjęć do filmu pracowaliśmy jedną ze scen przez cały dzień.Sylwek chciał pokazać nam przykładową scenę po to, aby przekazać jak myśli o pracy, o obrazie i prowadzeniu aktorów. Kapiąca woda dyktowała rytm tej sceny. Bardzo mi się spodobało w jaki sposób reżyser opowiada tę historie, jak fajnie operuje muzyką, obrazem, pauzami, półsłówkami. Jak przeczytałem scenariusz i dowiedziałem się, że będziemy robić z tego długi metraż byłem zaskoczony. Zauważyłem, że takiego filmu nie mieliśmy jeszcze w Polsce, tzn. że nikt do komedii w taki sposób nie podchodził. Teraz komedie są bardzo komercyjne, przeważnie mają miłość w tytule. W tym przypadku od razu wiedziałem, że bardzo chcę z nim pracować, że podoba mi się jego poczucie humoru.

Podczas nagrywania jednej ze scen towarzyszył Ci ogromny strach. Mówiłeś o tym na premierze filmu w Lubartowie. Mam na myśli scenę z udziałem psów…

Pierwszy mój dzień zdjęciowy to był dzień, w którym się szarpie się z psem. Przecinam siatkę ogrodzeniową, a za nią czeka rottweiler. To było wielkie zwierze pozbawione mimiki. Nie wiedziałem jakie ma emocje i jak się wobec nich zachować, co  potęgowało mój strach. Ten pies był z trenerem, który na rękę miał założony specjalny rękaw zabezpieczający. Po 4, 5 dublu z tego rękawa leciały wióry. Ten pies po każdym ujęciu nie potrafił puścić. Potrzebował się przebiec, aby się uspokoić. Jak trener wrócił z nim zapytałem tego faceta czy ten pies oby na pewno mnie nie ugryzie. A on tak patrzył i mówił: „nie powinien…”. To jest scena zbyt dynamiczna aby wychwycić moją minę…

Miałeś taką scenę, moment w czasie nagrań kiedy się dobrze bawiłeś?

Najlepiej bawiłem się w momencie, kiedy uciekamy autem z wesela i klinujemy się między dwoma innymi samochodami. Mieliśmy tylko jedną szansę, aby to zrobić. To ogromna odpowiedzialność z uwagi na koszty. Robiliśmy setki prób, musiałem podjechać pod pewnym łukiem. Czułem ogromne podekscytowanie, że za chwilę rozwalimy samochód. Przecież legalnie nie robi się takich rzeczy, to nie jest codzienna sprawa. Była  to super przygoda i adrenalina biorąc pod uwagę, że mieliśmy tylko ten jeden strzał. Okazało się, że ten peugeot jest pancerny i zrobiliśmy 5 dubli, bo się nie chciał rozpaść. Dopiero za piątym razem odpadły mu lusterka.

„Jakoś to będzie” to film o ludziach, którzy nie załapali się na sukces. W mediach mówiłeś, że twoja żona tuż po obejrzeniu filmu powiedziała, że to „smutna komedia”. Jak Ty zrecenzowałbyś ten film?

Ciężko mi się odsunąć od tego filmu i obejrzeć go zupełnie na „zimno”, ale wydaje mi się że nie obejrzałbym go do końca. W pewnym momencie ten film staje się niewygodny i nie rekompensują go ani żarty, ani historia. Kulminacyjnym punktem, gdzie na pewno bym przełączył jest scena z psem. Spotykam się z sytuacjami, że ludzie łatwo odczytują kody jakie są w filmie albo zupełnie odwrotnie – nie dają mu szansy i mówią że nie podoba im się. Komedia to bardzo zdradliwe słowo w przypadku tej produkcji. Ludzie na początku się śmieją, a później jest smutno. Na spotkaniu w Siedlcach jedna kobieta, która pracuje w zakładzie karnym powiedziała, że zna ludzi takich jak główni bohaterowie. Są oni na prostej drodze, aby stać się podopiecznymi tej kobiety.

Cieszysz się, że premiera filmu odbyła się w Lubartowie – twoim rodzinnym mieście?

Bardzo się cieszę, że miałem taką możliwość. Żałuje że byliśmy tylko sami z Sylwkiem, ale chłopaki akurat mieli spektakle. Przyznam się też, że to spotkanie napędziło mi dużo nerwów. Wiedziałem już jak ludzie różnie reagują na ten film i to, że nie jest to kino leciutkie.  Miałem świadomość, że to kino wzbudza mnóstwo kontrowersji. Cieszę się, że moi znajomi i rodzina dotrwali do końca. Nawet ci, którzy myślą  podobnie jak ja, że to jest kino niewygodne jak kamień w bucie, odkrywają, że są tam pewne rzeczy, które są warte zwrócenia uwagi, że takie coś się dzieje, być może za ścianą.

Nad czym obecnie pracujesz jako aktor teatralny?

Dziś wieczorem mam do zagrania spektakl „Czarna Komedia” w Teatrze Kamienica. W połowie maja rozpoczynamy próby do najbardziej znanego i granego na całym świecie musicalu „Matylda”. W tym spektaklu będę grał rolę ojca głównej bohaterki. Premierę zaplanowano na połowę września.

Rozmawiała: Katarzyna Wójcik

fot. archiwum Alberta Osika