Grzegorz Pożak – piąty wśród Polaków na ultra-imprezie w Europie

To, że Grzegorz Pożak biega ultramaratony wie chyba każdy lubartowianin. O celu jego wieloletnich przygotowań i startów w różnych imprezach ultrabiegowych, pisaliśmy na naszych łamach wielokrotnie. Start w Ultra-Trail du Mont-Blanc (UTMB), który jest jednym z najtrudniejszych ultramaratonów terenowych w Europie stał się faktem dla Grzegorza Pożaka 26 sierpnia o godzinie 18:00. Jego trasa na dystansie 171 km z sumą przewyższeń 10000 m wiodła malowniczymi szlakami dookoła masywu Mont Blanc i przebiegała przez trzy państwa: Szwajcarię, Francję i Włochy. Zawody ukończył z czasem 34:58:09. Na starcie stanęło 2555 biegaczy z całego świata. O biegu, planach z Grzegorzem Pożakiem rozmawia Piotr Opolski.

– Byłeś piąty wśród polaków, 204 w open, a bieg ukończyło 1468 zawodników. Czy spodziewałeś się tak dobrego wyniku?

Bieg był dla mnie wielką niewiadomą. Nigdy nie biegłem tak długiego dystansu i o tak dużych przewyższeniach. Na kilka tygodni przed startem złapałem kontuzję łydki i przez ostatnie dwa tygodnie przed zawodami nie Grzegorz Pożak piąty wśród Polaków w UTMB 2016trenowałem. Bałem się, że w trakcie zawodów odnowi się kontuzja, co uniemożliwiłoby mi dobiegnięcie do mety. Najważniejszym priorytetem było dla mnie ukończenie samego biegu. Nie nastawiałem się na konkretny wynik. Jeszcze w kraju próbowałem planować swój czas, ale na miejscu widząc Alpy, szybko zrezygnowałem z jakichkolwiek kalkulacji. Po prostu postanowiłem pobiec na samopoczucie i to założenie okazało się trafne.

– Jak przedstawiają się wrażenia z poszczególnych etapów biegu?

Start biegu odbył się w piątek 26 sierpnia o godzinie 18:00. Sama oprawa startu w Chamonix jest wielkim przeżyciem, niespotykanym nigdzie indziej. Start odbywa się przy melodii „Conquest of paradise” Vangelisa. Całe miasteczko kibicuje biegaczom, wzdłuż ulic stoją tłumy, wszyscy klaszczą, krzyczą Allez, Allez!. Na starcie ustawiłem się na samym końcu. Plan był taki, aby zacząć powoli i w miarę przebytych kilometrów przesuwać się górę w rankingu. Przez pierwsze 20 km biegłem w tłumie zawodników. Z czasem robiło się luźniej na trasie. Po 20 km byłem na 1128 miejscu, gdzieś w środku stawki, ale systematycznie wyprzedzałem kolejnych zawodników. Po całej nocy biegu, nad ranem dotarłem do Courmayeur na 80 km trasy, byłem już na 446 miejscu. Tam był „przepak”, gdzie zmieniłem koszulkę i skarpety a do plecaka wrzuciłem jeszcze kilka żeli. Od Courmayer miało być coraz trudniej. Temperatura systematycznie rosła do 30 stopni, na niebie nie było żadnej chmury. Najbardziej wyczerpującym odcinkiem było podejście pod Grand col Ferret na wysokość 2527 m. Podejście było strome, znajdowało się na otwartej przestrzeni, co przy piekielnym słońcu wydobywało wszystkie siły z organizmu. Później ze szczytu w ramach odpoczynku był zbieg o długości 25 km. Największa przygoda nastąpiła przy podejściu pod La Giete. Nagle nadciągnęły chmury i rozpętała się nad nami gwałtowna burza. Było trochę dezorientacji. Nie wiedzieliśmy czy zawracać, czy przemknąć we fleszu błyskawic przez szczyt. Wybraliśmy tę drugą opcję. Co śmieszne, punktem odniesienia były pasące się krowy, było tam duże stado. Stwierdziłem, że jeżeli do tej pory w żadną nie trafił piorun, to i my mamy duże szanse. O zgrozo musieliśmy jeszcze przebiec przez metalowy podest prowadzący wzdłuż metalowego ogrodzenia. Przemknęliśmy przez szczyt i zbiegliśmy do małego schroniska ratowników, gdzie był punkt kontrolny, tam byłem na 253 miejscu. Tam mogliśmy się na chwilę schronić. Wszyscy byliśmy mocno przemoczeni i zziębnięci. Niestety małe schronisko zapełniało się i systematycznie musieliśmy je opuszczać. Do następnego punku znajdującego się na 142 km w miasteczku Trent tylko schodziłem, nie byłem w stanie zbiegać. Byłem przemoczony a nogi zesztywniały mi z zimna. Nie chciałem ryzykować kontuzji bądź odcisków na przemoczonych stopach. W Trient zameldowałem się na 294 miejscu, a więc spadłem o 41 miejsc. Na punkcie potrzebowałem jakieś 30 minut, aby doprowadzić się do stanu używalności, po czym wybiegłem na dalszą część trasy. Od miejscowości Vallorcine na 152 km trasy postanowiłem przyspieszyć, byłem na 263 miejscu. Samo podejście pod La Tete Aux Vents na wysokość 2116 m było wyzwaniem. Podejście było dosyć strome a końcówka z elementami wspinaczki, co w nocy przy oświetleniu z czołówki było trudne. Bieg granią wymagał skupienia, wąska ścieżka oświetlona tylko latarką, z jednej strony pionowa ściana a z drugiej kilkudziesięciometrowa przepaść. Wystarczył lekki błąd, potknięcie. Później pozostał tylko zbieg do samego Chamonix. Na zbiegu wyprzedzałem systematycznie zawodników. Na mecie zameldowałem się w niedzielę 28 sierpnia o godzinie 4:59, z czasem 34:58:09 na 204 miejscu.

– Jak radziłeś sobie ze zmęczeniem, wysokością, jakie były momenty kryzysowe?

Na trasie obyło się bez większych kryzysów, dzięki odpowiedniej taktyce. Najważniejsze, aby w takich biegach rozpocząć powoli i rozkręcać się na trasie. Bardzo ważne jest systematyczne nawadnianie i odżywianie, bo jeżeli zacznie się odczuwać głód albo pragnienie to znaczy, że jest już za późno. Lekki kryzys był na wspomnianym podejściu pod Grand col Ferret, tam słońce i wysoka temperatura robiły swoje. Następnym miejscem była burza, a w zasadzie jej efekt, mocno przemokłem i zesztywniały mi nogi, ale i z tym się uporałem. Ogólnie bardzo dobrze znoszę wysokie temperatury, gorzej niskie. Cała trasę przebyłem bez snu, tylko na 153 km idąc po płaskim asfalcie przysypiałem. Co ciekawe, poznałem lepiej swój organizm, a mianowicie nie mam problemów ze zmianą wysokości, nie odczuwałem żadnych dolegliwości związanymi z dużymi wysokościami, a bardzo dużo uczestników miało z tym problemy.

– Jakie kolejne plany biegowe zarówno te najbliższe jak i dalsze, czy planujesz coś ekstremalnego?

W tym roku zaplanowany mam jeszcze start w Łemkowyna Ultra Trail 150 w dniu 22 października 2016 roku, jest to bieg na dystansie 150 km po Głównym Szlaku Beskidzkim (czerwonym) i tym biegiem kończę sezon na rok 2016. Co to planów, to na mecie UTMB przyrzekłem sobie, że na tę trasę jeszcze wrócę. Może nie w przyszłym roku, ale na pewno w przeciągu 3 lat. W dalszych planach (kilkuletnich) jest uczestnictwo w Marathon des Sables czyli Maraton Piasków, który odbywa się na Saharze w Maroko. Jest to bieg etapowy, uczestnicy biegu w ciągu siedmiu dni pokonują łączny dystans około 230 km. Zawodnicy muszą nieść ze sobą cały sprzęt, ubrania i jedzenie. Organizator dostarcza zawodnikom tylko wodę na każdy dzień zmagań oraz zapewnia opiekę medyczną i namioty.