Irena Maj- niezapomniana nauczycielka

Irena Nastalska Maj – niezapomniana nauczycielka i wychowawczyni Szkoły Powszechnej Żeńskiej i Szkoły Podstawowej nr 1, Zbiorczej Szkoły Gminnej im. Gen. Karola Świerczewskiego w Lubartowie w latach 1929-1979.

Urodzona 22.02.1909 roku w Lublinie. Absolwentka Seminarium Nauczycielskiego w Lublinie. Przez inspektora szkolnego w Lubartowie mianowana z dniem 15.09.1929 r. Nauczycielką Publicznej 7 klasowej Szkoły Powszechnej Żeńskiej w Lubartowie. W tym dniu złożyła przyrzeczenie służbowe. Praktyczny egzamin na nauczyciela publicznych szkół powszechnych zdała z wynikiem bardzo dobrym. Przez blisko pięćdziesiąt lat była wierna tej samej szkole i dzieciom Lubartowa. Aktywna i twórcza w pracy z dziećmi i młodzieżą. Organizowała uroczystości, wycieczki, biwaki. Bardzo ceniona, komendantka Związku Harcerstwa Polskiego. W czasie okupacji z narażeniem życia prowadziła tajne nauczanie. Ze swoimi harcerkami organizowała pomoc dla jeńców wojennych w obozie, w Skrobowie (żywność, leki). W 1945 r. organizowała Ligę Kobiet. Wrażliwa na ludzkie losy, śpieszyła z pomocą w potrzebie. Organizowała świetlice dla dzieci, place zabaw, ogródek jordanowski w Lubartowie. W szkole uczyła i była wychowawczynią klas I-IV. W starszych klasach uczyła języka polskiego i gminastyki. Jej uczniowie brali udział w imprezach lokalnych i krajowych. Od 1930 r. prowadziła aktywną działalność w Związku Nauczycielstwa Polskiego. Inspirowała i współorganizowała wiele wycieczek krajobrazowych oraz imprez cementujących Związek w ramach idei „Stare korzenie młode konary”. Była duszą rodziny związkowej, siewcą optymizmu i nadziei. W latach 1954-1958 i 1958-1973 radną Wojewódzkiej Rady Narodowej. Kochała przyrodę, opiekunka zwierząt. Wspaniała matka i babcia. W 1974 przeszła na emeryturę. Jako emerytka utrzymywała bliskie kontakty ze swoją szkołą, związkiem, ze swoimi uczniami i uczennicami w karaju i za granicą. Za swoją pracę odznaczona Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotą Odznaką Związku Nauczycielstwa Polskiego, honorowymi Odznakami Zasłużona dla Lubelszczyzny i Zasłużona dla Lubartowa. Zmarła 1.07.1998 r.

Irena Maj wspomina

Wspomnienia Pani Irena Maj przekazała do kroniki Oddziału ZNP przy Zbiorczej Szkole Gminnej w Lubartowie dnia 5 V 1985r.

Zakotwiczyliśmy obozy 24 sierpnia i cały sprzęt obozowy złożyliśmy w izbie harcerskiej szkoły podstawowej w Lubartowie.1 września nauczyciele obu szkół podstawowych zebrali się w szkole i wysłuchali przemówienia prezydenta Ignacego Mościckiego, który mówił o bandyckim napadzie hitlerowskim na naszą ziemię ojczystą. Mówił do mikrofonu głosem drżącym i to nas przeraziło. Wypłacono nam pobory za wrzesień, a zajęcia mieliśmy rozpocząć 3 września. Ludzie w mieście byli poważni i spokojni. Jako komendantka hufca harcerskiego otrzymałam meldunek z Lublina, by zorganizować dla przyjeżdżającego wojska naszego punkt dożywiania na dworcu lubartowskim. Zrobiliśmy to szybko i sprawnie. Z Nowodworu przyszła z dziewczętami Kazia Włodarkiewicz, moja koleżanka, nauczycielka, ale wojsko nasze nie jechało, nie widziałyśmy ani jednego żołnierza; na rowerach jechali do Lublina ci, którzy mieli być, a nie zdążyli już zmobilizować się w wojskowej jednostce, a już 3 września pędziły pociągi pełne ludzi przerażonych, bez bagaży, którzy prosili o wodę, o mleko dla dzieci. W ich oczach czaiła się groza, oni już widzieli ludobójstwo. Nie mieli siły mówić,szeptali tylko: „…..straszne,straszne……” Uciekali przed tym, ale dokąd ? Podawaliśmy im bułki, mleko, herbatę. Pomagały nam kobiety z Huty Szkła, dzielne kobiety, (Belkowa), a do szkoły nie weszliśmy, była już zajęta przez policję granatową i przez władze nasze. Na boisku było moc samochodów, aut. Wywożono wszystko. Kierownicy szkół; p. Kęcik Jadwiga i p. Mieczysław Bronisław Breitmejer przy naszej pomocy wywozili książki, dokumenty i pomoce

szkolne. Sprzęt harcerski był dobrze przechowywany i zamknięty. O nauce nie było mowy. Lubartów był bombardowany, zginęły nasze trzy uczennice. Tak szybko wszystko to się toczyło,że nie spostrzegliśmy, kiedy weszły pierwsze oddziały hitlerowców, zajmujące naszą szkołę i zaraz też zaczęła się zagłada bogatych Żydów, rabowanie ich bogatego mienia w mieszkaniach i sklepach, zaraz też zaczęły się aresztowania i prześladowania Polaków. Ciągle myślałyśmy o naszym bogatym sprzęcie obozowym, obserwowałyśmy zachodnie boisko i raz, ukryte w krzakach zobaczyłyśmy, że spędzono na boisko szkolne dużo starych Żydów w czarnych chałatach i myckach na głowach. Kazano im kłaść się czwórkami na boisku. Patrzyliśmy…….Wtem usłyszałyśmy śpiew i zobaczyłyśmy odział młodych żołnierzy niemieckich, którzy roześmiani, rozśpiewani weszli na leżących,starych ludzi i maszerowali, wybijając podkutymi butami „krok pruski”, a kiedy przeszli, podnosili się mordowani, lecz padała komenda i znowu padali i znów „kwiat narodu niemieckiego maszerował, miażdżył i mordował. Przerażone, uciekłyśmy, lecz groza już pozostała. Zlikwidowano Żydów, a szkołę przyznano nam w budynku na ulicy Cmentarnej, w szkole żydowskiej p. Josefa Federbusza nauczyciela wyznania mojżeszowego, naszego kolegi(obecnie biblioteka). Uczyliśmy bez nauki historii i geografii; szkoła była ciągle zamykana, zabierana dla Wermachtu. Inspektorem został Niemiec. Nie wolno było nosić żadnych książek, a śpiewać można było tylko pieśni kościelne. Wszystkie kantyczki, dawne książeczki do nabożeństwa były w posiadaniu dzieci. Zmaltretowany przez nas ks. M. Szulc, prefekt szkolny, pozwalał na różnego rodzaju duety, solowe śpiewy na chórze kościoła O.O. Kapucynów, a raz do kl. 7 weszło nagle trzech Niemców: gestapowiec i dwóch cywilnych. Jedna z dziewcząt nie zdążyła połknąć orła naszego wydartego z kartką z książki; podskoczył cywil i uderzył ją w twarz. Szczęśliwie na tym skończyło się, a kiedy wyszli trzej do okna podbiegła Basia Brzezińska (po wojnie dr. mikrobiologi U.M.C.S.) szeroko otworzyła okno i buchnęła pobożna pieśń w rytmie wesołego marsza. Wtedy po tym wypadku zrozumiałam, że trzeba dzieci, zwłaszcza młodzież tak szybko w tych strasznych czasach dojrzewającą, wyprowadzić na spotkanie z przyrodą. Zebrałam 30 dzieci i poszliśmy. Najgorzej i niebezpiecznie było przejść pod wiaduktem kolejowym, na torach stali żandarmi, ale udawało się zawsze, a w lesie Nowodwór na Piaskach w nowych willach letniskowych, żydowskich, mieliśmy i naukę i ćwiczenia gimnastyczne i obozowy czas. Kobiety ze wsi podrzucały nam swoje dzieciaki, przywoziły też mleko, ser i jaja. Jedna z nich Ligęzowa (obecnie Szyszko mieszka w Lubartowie ul.25 Października) z córeczką. Krysia była naszą „czujką”. Czekała na nasze przybycie i mówiła …spokojnie…”, Niemcy bali się lasów. W czasach gehenny i żałoby narodowej udało się przechwycić dla dzieci i młodzieży trochę radosnych dni. A czasy były pełne morderstw i prześladowań. Zawiadomiono mnie pewnego dnia, że przed moim domem czeka jakaś pani, by ze mną porozmawiać. Wyszłam i zobaczyłam znajomą mi żonę lekarza naszego p. Pogonowskiego, zmarłego przed wojną. Przywitałam się i spojrzałam na 10 letnią może dziewczynkę, stojącą obok p. Pogonowskiej, która nie chciała wejść do mego mieszkania, tylko prosiła, bym uczyła jej siostrzenicę. Spojrzałam uważnie na uśmiechniętą dziewczynkę, bardzo ładną Żydówkę. Renia tak nazywała się ta obca dziewczynka – miała piękne szafirowe oczy i dwa grube brązowe warkocze. Musiała uczyć się osobno, gdyż nie umiała czytać. Opowiadała mi, że do domu ciotki przychodzi p: komisarz i żandarm z psem Wilkiem i ten pies ciągle ją wącha, a pan komisarz, suchy gestapowiec ciągle coś zabiera w podarunku, to wazon, to dywany a raz zapytał się Reni, czy umie po polsku modlić się i czytać i wtedy Renia otworzyła mały psałterzyk i przeczytała modlitwę, którą znała na pamięć. Spóźniała się na lekcje, bo wstępowała do kościoła i modliła się, by ten p. komisarz nie przychodził, ale on przyszedł i wywlekł ciotkę p. Pogonowską i małą Renię i na skraju kirkuta zastrzelił. Naoczny świadek opowiadał mi, że p.P. była spokojna, ale mała Renia uklękła przed mordercą i krzyczała „…..ja umiem się modlić, nie jestem Żydówką….”. Komisarz strzelił do dziecka, a pies-wilk, który był nauczony do wykrywania Żydów, nie ruszył się z miejsca. I tak straszne życie toczyło się. Dzieci zdawały egzaminy, były bardzo pilne poważne i dzielne. Burmistrza Mullera omijały, jak trędowatego, bo kazał im kłaniać się, a jeśli nie ukłoniły się bił laską po głowie. A kiedy przyszła wolność, dziewczęta wydobyły ukryte mundury harcerskie i szary, długi wąż czwórek harcerskich z piosenką „szare mundury, które nosimy….” przeszedł przez wolne miasto Lubartów.

Jadwiga Kornacka