Kaukaskie Kolosy zdobyte – część II
O tym jak przebiegła ich kolejna, górska wyprawa, bracia Jakub i Bartłomiej Bednarczyk opowiadają w swojej relacji. Zapraszamy do przeczytania drugiej części: wejście na górę Kazbek, pięciotysięcznik położony w Gruzji. Przypomnijmy, że ich podróż rozpoczęła się 4 sierpnia 2017 roku. Wylot z Warszawy do stolicy Gruzji – Tbilisi zapoczątkował drogę po kolejne marzenia.
Aklimatyzacja i czarny krzyż
Poniedziałek był bardzo istotnym dniem podczas zdobywania góry Kazbek. Z samego rana przenieśliśmy swoje jedynie schronienie na wysokość 3850 m n.p.m. Było to miejsce w pobliżu czarnego krzyża, jednego z punktów orientacyjnych na całej drodze. Namiot został rozbity wśród kamieni, z dala od tłocznego budynku meteo stacji i w pobliżu małego potoku, zapewniającego dostęp do bieżącej wody. Co w warunkach takiej wyprawy, jest o tyle ważne, że nie trzeba za każdym razem czy to przygotowując posiłek czy picie, topić sporej ilości śniegu. Jak wiadomo jest to bardzo czasochłonne zajęcie. W tym miejscu pozostawiliśmy większość ekwipunku i z lekkim plecakiem, udaliśmy się na wyjście aklimatyzacyjne. Jest to czynność mająca na celu przyzwyczaić organizm człowieka do przebywania na dużych wysokościach, gdzie panują warunki inne niż te na, których obecnie funkcjonujemy. Wyjście do wysokości ok. 4300 m n.p.m. miało także jeszcze jedno ważne zadanie. Był to odcinek drogi, który mieliśmy do pokonania w nocy, dnia następnego podczas ataku szczytowego. Istotne było rozpoznanie tego fragmentu właśnie podczas dobrej widoczności. W górach tego typu brak oznaczeń trasy, więc jesteśmy zdani na dobrą orientację w terenie i dobre przygotowanie w drodze na szczyt. Po rozpoznaniu lodowca wróciliśmy do namiotu by zregenerować szybko siły i w nocy rozpocząć atak szczytowy.
Wtorek – szczęśliwym dniem
Najważniejszy etap rozpoczęliśmy o godzinie 2:00 w nocy. Początkowo towarzyszyło nam piękne, bezchmurne niebo, pełne gwiazd. Bardzo ważną zasadą, którą należy przestrzegać w górach Kaukazu jest dotarcie na szczyt wcześnie rano. Powodem takiego postępowania, są częste załamania pogody występujące wczesnym popołudniem. I właśnie, dlatego nasza droga przez sporą część czasu oświetlana była przez czołówki, znajdujące się na kaskach. Spory odcinek tej trasy to przypominający planetę mars, zbiór masy kamieni, piasku, piargu, piękny powulkaniczny krajobraz. Noc sprawiła, że potęga gór dawała odczuć się tylko niektórymi zmysłami. Po pokonaniu odcinka przy morenie bocznej lodowca, należało pokonać również po ciemku, jeden z bardziej wymagających uwagi momentów. A mianowicie lodowiec, który posiadał bardzo dużą ilość szczelin, był jednak dość „czytelny” i nie spowodował żadnych pobłądzeń. Wyjście na śnieżne plateu (rozległe pole śnieżne) to początek coraz lepszej widoczności. Trasa dalej przybierała formę długiego trawersu i stromego podejścia po śniegu. Po wejściu w ten etap na chwilę zaczął padać śnieg i grad, było to jednak tylko chwilowe i znane nam zjawisko, mające miejsce w poprzednie dni. Potem już tylko słoneczna pogoda towarzyszyła nam, aż do samego szczytu. Otwierające się coraz bardziej, rozległe widoki na Kaukaz dawały poczucie, że jest to właściwe miejsce, to w którym się znajdowaliśmy. W pewnym momencie spojrzeliśmy na zegarek wskazujący obecną wysokość. Zatrzymaliśmy się za kilka metrów tylko na chwilę, a dlatego, że była to wysokość 4809 m n.p.m., czyli tyle ile mierzy Mont Blanc – najwyższy szczyt Alp i zarazem całej Europy. Rok temu właśnie tam dotarliśmy najwyżej. Jednak za kilka chwil udało nam się złamać kolejną granicę w górach, mianowicie granicę 5000 m, wspominamy to jako wyjątkowe uczucie. Od tego momentu było już bardzo blisko, kawałek stromej, oblodzonej ścianki i znaleźliśmy się na szycie Kazbek o godzinie 8:22, czasu gruzińskiego . Jego dokładna wysokość to 5033 m n.p.m. To trzecia co do wysokości góra całej Gruzji. Był to ważny moment i kolejne spełnione marzenie. Pozostawała jeszcze droga w dół, która przebiegła bezproblemowo. Z powrotem dotarliśmy do namiotu o godzinie 13.10, a cały atak szczytowy trwał ok. 11 godzin. W związku z tym, że byliśmy w dobrej formie fizycznej, jeszcze tego dnia, po złożeniu biwaku udaliśmy się drogą w dół, do budynku meto stacji, by tam rozłożyć swój namiot i pozostać na noc.
Powrót
Środa to droga w dół, do miasteczka Stepancminda. Po niespełna 5 godzinach marszu, dotarliśmy do miejsca, gdzie zaczęliśmy swoją przygodę z górą Kazbek. Kolejny dzień pozostaliśmy w Gruzji, by zakosztować tutejszej kuchni i przygotować sprzęt oraz plecaki, do wyjazdu do Rosji.
O tym jak przebiegła droga na drugi „Kaukaski Kolos” – Elbrus, będą mogli Państwo niebawem przeczytać w drugiej części relacji.
Jakub i Bartłomiej Bednarczyk, Mate Mountains