Najważniejsze – to nie zatracić swojej tożsamości – wywiad z Moniką Grajewską

Recital Moniki Grajewskiej, artystki pochodzącej z Lubelszczyzny, a tworzącej na co dzień w Warszawie, uświetnił sobotni jubileusz 100-lecia Regionalizmu Ziemi Lubartowskiej. O Lubartowie, o naszej tożsamości i miłości do Ojczyzny z artystką rozmawiała Aleksandra Jędryszka.

 

Czy spodobał się Pani Lubartów?

Jak zawsze serdeczny. Jestem dziewczyną z Lubelszczyzny, urodziłam się w Lublinie, a rodzinnie związana jestem z Lubartowem. Mój dziadek zamieszkał tutaj w czasie wojny razem z moim tatą. Później poznali się z moją mamą, a mamy rodzony brat ożenił się z panną z Lubartowa. Dziś mieszkam w Warszawie, ale Lubelszczyzna jest zawsze bliska mojemu sercu.

Zauważyłam podczas koncertu, że Pani występ był bliski sercom naszych regionalistów. Często koncertuje Pani tu, na Lubelszczyźnie?

Tak, koncertuję w Lublinie, w Zamościu. Dwa lata temu moja mama odeszła, więc przez ten ostatni czas bardzo często przyjeżdżałam tutaj, do Lublina. Uważam, że Państwa obchody, wspaniałe stulecie i to co wykonałam na koncercie, to wzajemnie się zazębiało, to była kwintesencja tego, co wszyscy wzajemnie czujemy.

Jakiś czas temu zetknęłam się z Pani płytą. To były kolędy. Zapamiętałam Pani ciepły głos. Gdzie jeszcze można go posłuchać?

Na pewno wszędzie tam, gdzie chcą mnie gościć, słuchać. Ostatnio nawiązałam współpracę z Warszawską Operą Kameralną. Tym razem pod kątem promocji, marketingu, aby połączyć moje zainteresowania z umiejętnościami. Zamierzam zawodowo zająć się promocją kultury.

Wspomniała Pani podczas koncertu w Lubartowie o występach dla Polonii. Czy to jakaś niedawna przeszłość?

Koncertowałam najczęściej w Niemczech, ale też w Belgii, w Szwecji, przez cały styczeń kolędowałam w Stanach Zjednoczonych na zaproszenie Polonii z Chicago – bardzo miły czas. Także w Kanadzie.

Jak tam Polacy mówią o Polsce? Tęsknią?

Zawsze tęskną. Gdziekolwiek są, to tęsknią. Są rzuceni gdzieś daleko i wydawałoby się, że można przecież dzisiaj wsiąść w samolot i przylecieć, ale to nie jest takie proste. Oni mają tam rodzinę, są przyzwyczajeni do bycia tam. Znam rodziny, które zawsze są myślami, sercem, w Polsce. Chodzą do polskich sklepów, kupują polskie jedzenie, polski chleb z orzełkiem na torebce. Są rozdarci, bo pojechali tam za chlebem, za pracą, aby poprawić byt rodziny, ale sercem są w Polsce. Rodziny, aby kultywować tradycję, jeżdżą często po kilkadziesiąt kilometrów do polskich kościołów, polskich misji, do tak zwanych sobotnich szkół, żeby uczyć dzieci języka polskiego.

Co myśli Pani o naszym mieście?

Małe miasteczka mają swój urok. Tutaj wszystko toczy się swoim trybem, wszyscy się znają, wiedzą kto jest kim z imienia i nazwiska. W wielkich miastach ludzie są anonimowi, zaprzyjaźniają się czasem jedynie z sąsiadami. Tam jest wielka gonitwa. Najważniejsze w dzisiejszych czasach to nie zatracić siebie i przede wszystkim myśleć. Najważniejsze, to nie zatracić swojej tożsamości. Rozum nie może spać.

Dziękuję za rozmowę.