Bracia Bednarczykowie w Armenii

Przedstawiamy ostatnią część relacji braci Jakuba i Bartłomieja Bednarczyk z wyprawy „Kaukaskie Kolosy”.

Przypomnijmy jak odbyła się druga część wyprawy braci przebiegająca na terytorium Rosji:

http://www.lubartowiak.com.pl/fakty/elbrus-i-rosja-druga-czesc-relacji-braci-bednarczyk-z-wyprawy-w-gory-kaukazu/

Jakub i Bartłomiej korzystając z wolnego czasu, który pozostał im po zdobyciu szczytów: Kazbek i Elbrus w górach Kaukazu, wybrali się do Armenii. Choć to krótka styczność z tym państwem, na pewno inna i warta uwagi. To zakończenie wyprawy z doświadczeniem czegoś nowego.

Pełen niespodzianek powrót z Rosji do Gruzji zakończył się dotarciem w godzinach wieczornych na centralny plac w miasteczku Stepancminda. Udaliśmy się do znanego nam już noclegu i postanowiliśmy pozostać tutaj do czwartku. Jak opisaliśmy to w poprzedniej części relacji nasze zejście z góry Elbrus opóźniło się do późnego popołudnia z powodu opadów i burz. Składaliśmy i pakowaliśmy się w deszczu i śniegu, wiele rzeczy było mokrych w tym namiot, który szczególnie wymagał wyczyszczenia i osuszenia. Po zrealizowaniu głównego planu nie musieliśmy się już śpieszyć, a do poniedziałkowego odlotu mieliśmy jeszcze 4 dni. Oczywiście chcieliśmy ten czas ciekawie wykorzystać i padł pomysł wybrania się do Armenii i choć na chwilę zobaczenia czegoś zupełnie dla nas nowego. Wjazd do tego kraju nie wymaga dla Polskich obywateli żadnej dodatkowej wizy czy innych formalności, więc zapaliło się zielone światło dla naszej podróży.

W Armenii najwyższym szczytem jest Aragac, to podobnie jak Kazbek i Elbrus wygasły wulkan. Posiada cztery wierzchołki i znajduje się w pobliżu stolicy – Erywania, aby dojechać do największego miasta tego kraju należało najpierw wrócić do Tbilisi i i z jednego z dworców udać się w dalszą drogę. Z dworca Didube początkowo wynajęliśmy starą taksówkę, w której kierowca za nic nie mógł pomieścić naszych dużych plecaków do bagażnika. Jechaliśmy więc przez całe miasto z wystającymi z niego rzeczami a sama tylnia klapa przywiązana była linką do haka. Na szczęście nic nie zgubiliśmy po drodze i dojechaliśmy do właściwego dworca, skąd odjeżdżają busy min. do Armenii. Jak to bywa w Gruzji w tego typu miejscach na widok turystów od razu zaczynają się liczne krzyki i oferty przejazdu, niektórzy wręcz usilnie ciągną do swojego auta i pomagają pakować plecaki do bagażnika, aby od razu wybrać ich ofertę. Na spokojnie przeszliśmy to miejsce i poszukaliśmy depozytu, aby pozostawić część niepotrzebnego sprzętu. Wybraliśmy jednego z prywatnych vanów i razem z parą z Turcji ruszyliśmy w kierunku granicy.

Początkowo udało nam się ustalić z kierowcą, że dowiezie nas pod wskazane na mapie jeziorko, skąd dokładnie zaczyna się marsz w stronę jednego z wierzchołków Aragacu. Jak się za chwilę dowiecie Gruzini są bardzo otwarci, gościnni i pomocni, ale również potrafią być bardzo nerwowi. Przekroczenie granicy odbyło się bardzo sprawie, jedynie odbyło się okazanie paszportu i prześwietlenie plecaków. Gdy po godzinach jazdy zbliżaliśmy się do skrzyżowania w szczerym polu, na którym należało skręcić w stronę góry, kierowca zaczął robić dosłownie awanturę, że on tam nie pojedzie i może nas zostawić tutaj. Doszło już nawet do wypakowywania pleców i krzyków. Jego argumentacja była oderwana od rzeczywistości, a rozchodziło się głównie o fakt długiego podjazdu serpentynami w góry, którego nasz kierowca nie przypomniał sobie w momencie ustalania usługi. Niestety nie dostaliśmy się z nim pod umówiony „adres” i pojechaliśmy dalej aż do stolicy Erywania.

Na miejscu spotkaliśmy miłego Pana, który słysząc język Polski nawiązał z nami rozmowę i zaprosił do swojego baru na obiad. W godzinach wieczornych wybraliśmy lokalnego taksówkarza i pojechaliśmy z nim nad jezioro, gdzie miał nas dowieść niesłowny przewoźnik z Gruzji.

W ciemnościach z widokami na świecące miasta i słuchając lokalnej muzyki wjeżdżaliśmy stromo do góry. Po godzinie 22 dotarliśmy na właściwe miejsce i po przejechaniu bardzo długiej i stromej drogi wiedzieliśmy już, dlaczego Gruzin nie chciał tutaj dojechać. Rozbiliśmy namiot dosłownie kilka minut przed sporą burzą, która nie dawała usnąć do późnych godzin nocnych.

Piątkowy poranek objawił się piękną pogodą i zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy w stronę południowego wierzchołka. Na samym początku drogi znajduje się murowane schronisko oraz niewielkie jezioro. Droga do samego szczytu do wyłącznie strome pochodzenie do góry. Trasa dla każdego a także świetny pomysł na wycieczkę z dziećmi. Mieliśmy do dyspozycji tylko jeden dzień więc chcieliśmy choć na chwilę zobaczyć jak wyglądają tutejsze góry. Z wierzchołka o wysokości 3896 m n.p.m. można było podziwiać świetne widoki na pozostałe punktu Aragacu, cały krater wulkaniczny oraz dalekie krajobrazy. Wróciliśmy tą samą drogą do jeziora i wykonaliśmy umówiony telefon do kierowcy. W oczekiwaniu na transport spotkaliśmy rodzinę z Polski, która właśnie zamierzała przejść tą samą trasę co my. Z kierowcą wróciliśmy do stolicy Erywania i pozostaliśmy na noc. Kolejnego dnia wróciliśmy do Gruzji i w Tbilisi oczekiwaliśmy na powrotny lot do Warszawy.

To już ostatnia część naszej relacji i zakończenie opowieści o górskim projekcie w 2017 roku. Wyjazd choć bardzo turystyczny do Armenii był strzałem w dziesiątkę i pozwolił nam zobaczyć zupełnie inne krajobrazy. Oczywiście my już dalej planujemy kolejne cele i ciągle pracujemy nad przygotowaniami. Nie zdradzamy jeszcze głównych planów na rok 2018. Obecnie biegamy, wyjeżdżamy w mniejsze góry, szkolimy się i czekamy na kolejną wyprawę. Zapraszamy na naszą stronę: https://www.facebook.com/MateMountainsBednarczykTeam/ – pojawią się tam wszelkie aktualności. Do usłyszenia!

Jakub i Bartłomiej