„Pewnego dnia wpadły mi w ręce siaty pamiątek po Sempolińskim” – rozmowa

Wśród doświadczonych aktorów istnieje przekonanie, że monodram, czyli spektakl z udziałem jednego aktora to najtrudniejszy sprawdzian. Sprawdzian ten zdał na szóstkę 18-latek z Lubartowa. „Kochany Panie Ludwiku”, dzieło Kamila Żebrowskiego oraz Jolanty Tomasiewicz niedawno zostało obsypane nagrodami na ogólnopolskim festiwalu. Cylinder, w którym zagrał Kamil, należy do samego Ludwika Sempolińskiego, wybitnego polskiego aktora i reżysera, któremu poświęcony jest utwór.

Rozmowa z lubartowskim aktorem Kamilem Żebrowskim

Kiedy były twoje pierwsze próby aktorskie, ile miałeś wtedy lat?

Około 9 roku życia zacząłem chodzić na zajęcia teatralne do Lubartowskiego Ośrodka Kultury. Potem po rozpadzie grupy miałem niewielką przerwę. Aż trafiłem do grupy „Trupa” w PMDK. Miałem wtedy 12 lat. Zaczęły się niesamowite lata z niesamowitymi ludźmi. Trwałem w tej grupie do tej pory. Monodram zrobiłem jakby na pożegnanie.

I co dalej planujesz, jeśli chodzi o aktorstwo?

Po maturze będę zdawał na studia do szkoły teatralnej. Będę próbował do Łodzi, Krakowa, Warszawy.

 

Jakie są twoje powiązania z Ludwikiem Sempolińskim, któremu poświęciłeś monodram?

Okazało się, że jest to bardzo bliska rodzina mojego ojczyma. Pewnego dnia wpadły mi w ręce „siaty” pamiątek po Sempolińskim. Zdjęcia, książki, listy, także „relikwie” Sempolińskiego. Dostałem między innymi cylinder. Po przeczytaniu jednej z otrzymanych książek, wpadłem na pomysł, aby Sempolińskiemu poświęcić monodram, o utworzeniu którego mówiliśmy z Jolantą Tomasiewicz już wcześniej. Nie było tylko pomysłu na temat. Stwierdziłem, że to w pewnym sensie znak od losu. Zaczęliśmy „klecić” to Jolą. Skupiliśmy się na opowiedzeniu historii z jego biografii z książki „Druga połowa życia”. Scenariusz stworzyła głównie ona. Zostawiała mi jednak bardzo dużo wolnej ręki.

Co czułeś, gdy cała uwaga jest skupiona tylko na Tobie? Słyszałam, że monodram to najtrudniejszy sprawdzian dla aktora? A Ty go zdałeś chyba na szóstkę…

Tak, to jest najtrudniejszy sprawdzian. Nie mam problemu z tym, że tylko na mnie skupione są oczy. Jednak sama gra w tym monodramie była dla mnie na początku smutna. Od początku mojej pracy, zabawy z teatrem czerpałem energię od innych osób, z którymi grałem. Kiedy zacząłem robić ten monodram, brakowało mi energii od innych aktorów, wzajemnego uzupełniania się. Musiałem się przestawić. Fantastycznie zacząłem się bawić dopiero po premierze na ogólnopolskich spotkaniach teatralnych w Lublinie. Byłem tam bardzo zestresowany, jedyne na czym skupiłem się wtedy, to na tym żeby mi się nie trzęsły nogi. Różne się rzeczy mogą dziać. Na Arlekinadzie miałem incydent z listem, w Lubartowie wyschło mi gardło, w pewnym momencie myślałem, że stanie się coś, nad czym nie będę mógł zapanować.

Jaki jest Kamil Żebrowski poza sceną?

Jestem raczej otwarty, łatwo nawiązuję kontakty. Z drugiej strony jestem czasem nieśmiały, lekko stonowany. Czasami muszę wybuchnąć, mam lekkie adhd. Wydaje mi się, że jestem pełen kontrastów. Pewna osoba, która widziała mnie po raz pierwszy na scenie, powiedziała mi, że zaliczam się do tych osób, którzy na scenie są żywi, pewni siebie, a w codziennym życiu nieśmiali.

Mówił Ci ktoś, że masz radiowy głos?

Tak, słyszałem to. Mój głos podoba się bardzo Michałowi Stachowskiemu, założycielowi WTOOP -y. Ja szczerze powiem mam problem ze swoim głosem, bo często zastanawiam się, których rejestrów używać. Staram się bawić głosem, używać go jak tylko mogę.

Co interesuje Cię poza teatrem?

Chodziłem do szkoły muzycznej, zdałem pierwszy stopień z gry na gitarze. Należę też do grupy tańca hip- hop „Groove Hunters” w Lubartowskim Ośrodku Kultury.

Rozmawiała: Katarzyna Wójcik